GMF-Warszawa GMF-Warszawa
736
BLOG

Liberalny Ład Międzynarodowy, Strefy Wpływów i Stany Zjednoczone

GMF-Warszawa GMF-Warszawa USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Liberalny porządek świata stał się celem ataków. Badania opinii wskazują, że Amerykanie mają wątpliwości co do potrzeby zachowania porządku świata opartego na regułach. Populiści trzymają elity władzy na Zachodzie w nieustannym oblężeniu, zaś Rosja realizuje swoją strategię destabilizacji władzy w Europie i Ameryce za pomocą propagandy i podstawionych podmiotów.

Rosnące w siłę Chiny chcą nowego systemu globalnego, którego centralną osią nie będą Stany Zjednoczone; takiego, w którym słabsze kraje ulegają silniejszym i większym, zaś reguły demokracji i rządy prawa nie dominują w polityce. System sojuszy amerykańskich wydaje się rozpadać, podczas gdy konkurenci – Chiny i Rosja – są w natarciu.

Jeśli ten trend się utrzyma, może doprowadzić do powstania świata opartego na strefach wpływów – takiego, jaki wielu osobom, w tym urzędującym prezydentom Stanów Zjednoczonych, Chin i Rosji wydaje się intuicyjnie atrakcyjny. Jeśli zastąpi on świat oparty na globalnej integracji i przywództwie amerykańskim na geopolitycznie strategicznych arenach działań w Europie i Azji – spowoduje to poczucie utraty bezpieczeństwa i wygeneruje konflikty.

W świecie podzielonym na strefy wpływów, wielkie mocarstwa sprawują kontrolę każde nad swoim regionem. Stany Zjednoczone powróciłyby do „doktryny Monroe’a” w swojej strategii globalnej. Rosja ponownie objęłaby swoją dominacją dawny blok sowiecki; Chiny panowałyby w Azji Wschodniej, Indie – w Azji Południowej. Taki porządek światowy niósłby ze sobą jednakże kilka problemów.

Zbyt wiele stref wpływów nakłada się na siebie, co zamiast wyznaczać jasne granice odpowiedzialności politycznej tylko generowałoby konflikty. W konflikcie o dominację we Wschodniej Azji, Japonia występowałaby przeciwko Chinom, także poprzez rozwój potencjału nuklearnego. Indie konkurowałyby zażarcie z Chinami w Azji Południowo-Wschodniej. Rosja i Chiny walczyłyby o surowce i sympatie rządów w Azji Centralnej. Europa ścierałaby się z Rosją o supremację w krajach Europy Centralnej i Wschodniej. Jeszcze bardziej prawdopodobną areną ostrych konfliktów stałby się Środkowy Wschód (kość niezgody między Arabią Saudyjską i Iranem), podczas gdy Turcja rywalizowałaby o regiony, do których roszczenia zgłaszają także Rosja, Europa i być może również Chiny.

Rosja, jak wcześniej imperium sowieckie, będzie parła na Zachód, póki nie napotka siły zdolnej ją zatrzymać.

Świat podzielony na strefy wpływów zaostrzyłby też konkurencję wielkich mocarstw poza kontrolowanymi przez nie regionami. Dominacja w regionie jest zatem punktem wyjścia do światowej rywalizacji. Chiny byłyby w stanie rzucić wyzwanie Stanom Zjednoczonym poza swoim regionem, gdyby najpierw zdołały wygrać strategiczną rywalizację we własnym sąsiedztwie. Rosja, jak wcześniej imperium sowieckie, będzie parła na Zachód, póki nie napotka siły zdolnej ją zatrzymać. (Przejście wojsk rosyjskich przez Paryż w czasie wojen napoleońskich pokazuje, że ekspansja Rosji nie musi zamykać się w granicach dawnego Układu Warszawskiego.)

Przywódcy amerykańscy dawno już zrozumieli, że koncepcja „Twierdzy Ameryka” jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego. Franklin Roosevelt dowodził tego zagrożenia w cyklu „gawęd przy kominku” w okresie poprzedzającym udział Ameryki w II wojnie światowej – a zatem na długo przed pojawieniem się bardziej złożonych technologii projekcji siły, jakimi dysponujemy obecnie. Roosevelt i jego generałowie rozumieli doskonale, że Stany Zjednoczone nie będą bezpieczne, jeśli wrogie im siły będą sprawować kontrolę w Europie i Azji. Nie ochroni ich nawet szeroki pas oceanu dzielący Amerykę Północną od obu tych teatrów działań.

W świecie podzielonym na strefy wpływów nastąpiłoby również rozbicie tej zintegrowanej globalnej gospodarki, której miliardy ludzi zawdzięcza wyjście z ubóstwa i cud dobrobytu, jakiego jesteśmy świadkami w ostatnich dziesięcioleciach. Miejsce światowego rynku zajęłyby ekskluzywne bloki gospodarcze znane z lat 30. XX wieku, wśród nich – wschodnioazjatycka strefa „wspólnej prosperity” rozsiewająca konflikty i podcinająca korzenie koniunktury.

Już nie hipotetycznym, lecz dostępnym tu i teraz przykładem tego, co się może wydarzyć, kiedy potęga amerykańska wycofa się z regionów, zachęcając miejscowe siły, by same rozwiązywały swoje problemy – jest obecny chaos w Syrii. Wywołał on największy kryzys migracyjny od 1945 roku, który jest plamą na sumieniu cywilizacji ludzkiej. Często słyszymy w tym kontekście, że porządek polityczny na Środkowym Wschodzie, funkcjonujący od zakończenia I wojny światowej, właśnie ulega załamaniu.

Prezydent Obama prowadził politykę szybkiego wycofywania sił amerykańskich ze Środkowego Wschodu. Całkowicie wycofał wojska USA z Iraku i odmówił interwencji militarnej, kiedy Prezydent al-Asad użył broni chemicznej przeciw własnemu narodowi – i to pomimo kategorycznego ostrzeżenia ze strony Stanów Zjednoczonych, że nie wolno mu tego zrobić. Obama i doradcy polityczni Białego Domu wierzyli, że wycofanie Ameryki z arabskiego Środkowego Wschodu (choć bez rezygnacji z niewzruszonego zaangażowania w Izraelu) pozwoli na ukształtowanie nowej równowagi sił, opartej na polityce potęg regionalnych w miejsce dominacji amerykańskiej.

To błędne, niemoralne i strategicznie chybione podejście doprowadziło do całej serii otwartych wojen – w Syrii, Iraku i Jemenie. Arabscy sojusznicy Stanów Zjednoczonych stracili zaufanie do USA jako do sojusznika. Nasiliła się także zimna wojna z Iranem. Pomimo międzynarodowej ugody w sprawie zamrożenia irańskiego programu nuklearnego, w tym samym okresie nasiliło się wsparcie Iranu dla terrorystów, a także dla buntów i rebelii skierowanych przeciwko sojusznikom Ameryki w całym regionie.

W świecie podzielonym na strefy wpływów, słabsze państwa padają ofiarą silniejszych i bardziej agresywnych. Utrata uspokajającego czynnika w postaci amerykańskiej obecności wojskowej i gwarancji sojuszniczych wywołuje poczucie niepewności.

Wydarzenia na Środkowym Wschodzie dobitnie uwidaczniają kluczowe problemy świata podzielonego na strefy wpływów. W takim świecie, słabsze państwa padają ofiarą silniejszych i bardziej agresywnych. Utrata uspokajającego czynnika w postaci amerykańskiej obecności wojskowej i gwarancji sojuszniczych wywołuje poczucie niepewności. Rozzuchwala również wrogów Stanów Zjednoczonych i powoduje, że sojusznicy USA zaczynają poszukiwać środków bezpieczeństwa na własną rękę, co może podkopać podstawy amerykańskiego bezpieczeństwa narodowego.

W świecie stref wpływów mamy do czynienia z oporem przeciwko otwartej globalnej przestrzeni, której zawdzięczamy niespotykany dotąd dobrobyt i koniunkturę – możliwe dzięki liberalnemu międzynarodowemu porządkowi gospodarczemu. Jeśli Ocean Indyjski i Spokojny, Morze Śródziemne i Arktyka staną się arenami konfliktu wielkich potęg (jak to już dzieje się obecnie na Morzu Południowochińskim z powodu militaryzacji Chin i jednostronnej deklaracji ich zwierzchnictwa nad regionem) – jeśli kraje przywódcze będą dążyły do włączenia tych regionów do swoich stref uprzywilejowanej kontroli – proces globalizacji gospodarki załamie się, co będzie miało wpływ na sytuację ekonomiczną wszystkich wielkich potęg.

Ze względu na swoją siłę, zasoby surowców naturalnych oraz względną izolację geograficzną – Stany Zjednoczone mogą sobie nieźle poradzić w świecie podzielonym na strefy wpływów. Większość przyjaciół i sojuszników USA jednak ucierpi. Ich osłabienie i utrata bezpieczeństwa osłabi z kolei i obniży bezpieczeństwo samych Stanów Zjednoczonych, ponieważ ich sojusznicy istotnie wzmacniają zarówno twardą, jak i miękką siłę Ameryki, a normy takie, jak wolność wspólnej globalnej przestrzeni gospodarczej są w istocie gwarantowane przez potęgę amerykańską.

Szerzej rzecz ujmując, przejście do takiego świata z dużym prawdopodobieństwem prowadziłoby do otwartych konfliktów zbrojnych, które zmieniłyby międzynarodową równowagę sił. Dla krajów agresorów byłoby ono bodźcem do ekspansji i do zaznaczenia swojego panowania w regionach, skoro Stany Zjednoczone nie mają już woli ani interesu w tym, by się im przeciwstawić.

Konkurenci USA – tacy jak Rosja, Chiny czy Iran, którym zależy na podważeniu porządku świata opartego na amerykańskiej dominacji – z radością powitaliby nowy podział świata oparty na strefach wpływów. To jeszcze jeden powód, dla którego Ameryka powinna się takiej wizji świata przeciwstawić. Byłoby ironią losu, gdyby Stany Zjednoczone wycofały się ze swojego historycznego zaangażowania w budowę świata, który jest wyidealizowaną wizją samej Ameryki – świata rządów prawa, norm, instytucji i rynków; świata, w którym spory rozstrzygane są pokojowo.


Daniel Twining, doradca i dyrektor Programu Azjatyckiego GMF

Poglądy wyrażane w publikacjach i komentarzach GMF są wyłącznie opiniami autorów tekstów

 

Warszawskie biuro amerykańskiego think-tanku The German Marshall Fund of the Unites States. Ośrodek analityczny, zajmujący się relacjami transatlantyckimi oraz zagadnieniami obronności i bezpieczeństwa. Aktywności GMF Warszawa koncentrują się na Rosji, krajach Partnerstwa Wschodniego, regionie Morza Bałtyckiego oraz Grupy Wyszehradzkiej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka